sobota, 23 lutego 2013

Rozdział XIV.

Było już naprawdę ciemno. Położyła się nieśmiało. Poczułam jak MyungSoo unosi kołdrę, przez co chłodny powiew powietrza otulił moje ciało. Ułożył się wygodnie obok mnie. Wsunął dłonie pod swój różowy policzek i zamknął oczy. Uśmiechnęłam się widząc go tak uroczego. Moje serce chciało eksplodować. Wszystko w środku... czułam że nawet żebra się ruszają! Przeszedł mnie dreszcz. Zerknęłam za okno i również zamknęłam oczy. Jednak moje emocje nie dawały mi spokoju. Przez pierwsze dwie godziny starałam załagodzić organizm. Zmusiłam go do spowolnionej pracy przez bardzo głębokie oddechy. A później.. Nie wiem czemu. Po prostu nie mogłam spać. Męczył mnie dziwny niepokój. Jakby miało się stać coś strasznego. Zerknęłam w ciemną część pokoju. To pierwszy raz, kiedy tak bardzo się bałam, mimo że nie byłam niczym zagrożona. A może byłam..? Molla.
Około dziesiątej MyungSoo zaczął się wiercić. Trącał moje udo wypiętymi pośladkami. Przygryzłam wargę tak mocno, że zaczęła krwawić. Syknęłam cicho z bólu i przyłożyłam rękę do ust. Nie było za ciekawie. Sięgnęłam za chusteczkę i przyłożyłam ją do rany. Minęła dłuższa chwila, zanim zrobił się skrzep. Mój przyjaciel zaczął mruczeć coś pod nosem. Przewrócił się na drugą stronę i z całej siły pacnął mnie w nos. Przez sen był silniejszy niż normalnie. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie, kiedy zaczęłam kichać. Usiadłam na łóżku. "MyungSoo. Nie chcę już nigdy w życiu z tobą spać. TORTURA!! Po pierwsze primo - niewyspana. Po drugie - krwawiąca. Po trzecie - nie czuję nosa. Co za dzieciak!" Zaczęłam wyliczać w myślach. Średnio zadowolona udałam się do kuchni i przyszykowałam śniadanie. Nakryłam do stołu, zrobiłam herbatę i wróciłam do MuyngSoo. Usiadłam na łóżku i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Hej... Powinieneś wstawać. - Lekko nim potrząsnęłam. Mruknął przeciągle i lekko otworzył oczy. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Jak spałaś?
- Nie pytaj. - Wstałam i chciałam odejść, ale mój kolega z klasy szybko i skutecznie pociągnął mnie za rękę tak, że upadłam  powrotem na łóżko. - Co ty wyprawiasz?
- Nie wyspałaś się przeze mnie?
- Zwariowałeś? To nie przez ciebie. Po prostu nie mogłam zasnąć! Ot co!!
- Osoba, która całe życie spała sama nie może czuć się komfortowo w tej sytuacji. - Posmutniał. - Przepraszam. Więcej tak nie zrobię. - Usiadł na łóżku.
- Mówię przecież, że to nie twoja wina.
- Ale.. - Nie zdążył dokończyć myśli, gdyż złapałam go za ramiona i przyparłam do łóżka. Zawisłam tuż nad nim. Wgapiałam się prosto w jego czekoladowe oczy. Doprowadzało mnie to do szaleństwa.
- Powiedziałam. Po prostu nie mogłam spać, jasne? Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował nawet drobnej pomocy to możesz przyjść. Jeśli przyśni ci się zły sen, zawsze będę miała dla ciebie miejsce. - Wzięłam szybki oddech i zakończyłam bardzo powolnym i poważnym tonem. - Zrozumiałeś?
- To jest... - Zarumienił się, ale zbierając resztki swojej dumy wydukał. - Myślę, że do mnie dotarło. - Uśmiechnęłam się i powróciłam do poprzedniej pozycji. - Co się dzieje...? - Nadal leżał.
- Coś nie tak??
- Ja umieram..? - Szeptał.
- Co?!?! Umierasz?!
- Jugeumi się o mnie martwi i nawet nie jest zła. - Uśmiechnął się. - To nie może być prawda. Gdyby to była jedna z twoich rekrutów, już dawno byś ją zabiła.
- Jaki jest sens zabijać kogoś, kogo przyrzekło się chronić? - "I kogo się kocha..." Dopowiedziałam w myślach.
- Jugeumi Chonsa! Jesteś wspaniała! - Podniósł się i przytulił się do mnie.
- Już starczy czułości. Śniadanie czeka.
- Czułości..? - Spojrzał na mnie zakłopotany. - Ale wiesz, że... ja do ciebie... nic...
- Wiem. - Uśmiechnęłam się i poczochrałam go po włosach. - Jesteśmy przyjaciółmi. Czy tak nie mówiłeś?
- Mówiłem! - Zaśmiał się i wyskoczył z łóżka. - Zjedzmy pyszne śniadanie! - Poszedł do salonu.


Nigdy się tak nie czułam. Potrzebna. Podziwiana. Taka jaka jestem... Nikt mnie nie akceptował. A tu nie tylko że cieszy się, gdy jestem. Wybrał mnie na swój autorytet. Chce mnie naśladować. Jednak czy to dobrze..? Nie jest taką osobą. Jest bardzo miły, uczynny i zabawny. Prawdziwa ja... Możliwe, że też taka jestem. Ale mimo to bariera nie zniknęła. Nasze światy nadal się różnią. Przeszłość, mimo że nadal zostanie tylko przeszłością, czyni człowieka tym kim jest. A moja przeszłość jest przerażająca i bolesna. I właśnie tak zapamięta mnie MyungSoo. Przerażającą i zadającą ból. Nie ważne co zrobię. Nie ważne jak bardzo będę się starać. Tylko moja śmierć byłaby w stanie wygasić te myśli. Tylko zniknięcie Jugeumi Chonsa zaprowadziłoby spokój do naszych światów.

Ryzyko. Bez tego nie byłoby sensu w robieniu czegokolwiek. Nie mówię tylko o zabijaniu. We wszystkim jest krzta ryzyka.
- Jugeumi Chosa!! - Wysoki głosik wołał mnie już z daleka.
- Coś się stało SungJong?
- Jest problem.
- Z kim?
- Z liderem... - Spuścił głowę. Czyżby zawstydzony? - Zbeształ mnie za to, że przyjąłem twoją pomoc.
- Ale do niczego nie doszło?
- To jest.... Właśnie... - Odchrząknął zakłopotany. - Właściwie to... Można powiedzieć że doszło.. On doszedł. Ja nie.
- SungJong!! - Rzuciłam w niego gazetą. - Jesteś obleśny! Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło.
- Rumienisz się? - Zaśmiał się i wskazał na moją twarz.
- Udawałeś?
- Nieee..
- SungJong ty mały cwelu!! Niech ja cię dorwę!! Rozerwę cię na strzępy, rozumiesz?!! - Zaczęliśmy biec. Po drodze zobaczyłam chichoczącego Hoyę za drzewami. Nie ujdzie im to na sucho. Jednak teraz skupiłam się na tym małym wyjcu. W sumie to zastanawiałam się dokąd biegnie. Byliśmy już spory kawałek od szkoły, kiedy zdyszany się zatrzymał.
- Ponoć MyungSoo spał u ciebie? - Zaśmiał się.
- Tak. - Odparłam niewzruszona. - Ty też u mnie spałeś. - Uśmiechnęłam się lekko. - Pamiętasz jak zaniosłam cię do łóżka? - W jednej chwili młody zrobił się czerwony jak burak. Zaczęłam się śmiać i usiadłam na trawie. - Mały skurczybyku. Niby taki poważny, ale u was też może być zabawnie. Usiądź. - Wskazałam miejsce obok mnie. Ten platfus nawet się nie zawahał. Klapnął spokojnie obok mnie i z zacieszem gapił się w śnieżnobiałe obłoki. - Ufasz mi w 100% ?
- Ja?
- Już nie jesteś taki niepewny. Nawet nie przemyślałeś tego, czy faktycznie powinieneś siadać obok mnie, tylko po prostu to zrobiłeś jak gdyby nigdy nic. Mao tego, nie wiem czy wiesz, ale zawsze mam przy sobie broń. Czy to nóż, czy pistolet, a czasami chodzą w parze.
- A jak jest dzisiaj? - Uśmiechnęłam się.
- Więc tak. Jak zgadniesz, to ci daruję. Jak nie, to cię zabiję tu i teraz. Okay?
- Nie. - Wystraszył się trochę. - Po co mnie ratowałaś, skoro teraz chcesz mnie zabić?
- Czy wy wszyscy jesteście tacy sami? - Westchnęłam cicho i położyłam się na trawie.

1 komentarz:

  1. ha ha biedny Maknae przerażony perspektywą szybkiej śmierci :P
    Oczywiście jak zwykle superaśny :D
    Czekamy na więcej

    Saranghe!!!!!
    P.S dziękuję za SungJonga w tym rozdziale :D

    OdpowiedzUsuń