Tego dnia zmierzch nastał szybko. Całe szczęście. Byłam na drugim piętrze opuszczonej fabryki. Opierałam się o parapet przy dziurze pozostałej po oknie. Parzyłam w niebo. Nawet nie wiem po co. Nie było żadnej gwiazdy. Jak gdyby wszystkie umarły wraz z moim krwawiącym sercem. Dawniej czułam ból cielesny dzień po dniu. Nie raz. Nie dwa... Ale to, co działo się ze mną w tym właśnie momencie było nie do opisania. Nie mogłam się pozbyć zaszklonych oczu. To było zbyt trudne. Nawet westchnienia - te ciche i te głośne - nie dawały mi żadnej ulgi. Jedno jedyne słowo. Złożone z trzech liter. Jedna sylaba, a potrafi tak doszczętnie zniszczyć człowieka. Nie.
Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w ramionach okalających moje kolana. Siedziałam skulona kilka chwil. Kilka dłuższych chwil. Długo.. Doszło do tego, że spędziłam kilka godzin płacząc. Teraz mogłam. Chciałam wyrzucić z siebie to wszystko. Żeby móc powstrzymać to przy MyungSoo.. I przy wszystkich innych ludziach... Ta na pozór silna Jugeumi Chonsa była tak na prawdę słabą, uległą dziewczynką. Płaczliwą dziewczynką. To, czego nienawidzę najbardziej. Płacz ostatnio bardzo często mi towarzyszy. Oznaka mojej słabości. Tego, że nie daję rady. Że powinnam się poddać. Przestać brnąć w to wszystko. Ale czy nie jest za późno? Czy moja ucieczka nie byłaby oznaką tchórzostwa? To do mnie niepodobne.
Pociągnęłam nosem, po czym uniosłam głowę wskutek usłyszanych kroków. Obawiałam się, że to MyungSoo, ale szybko się uspokoiłam. Hoya powoli do mnie podszedł i usiadł obok.
- Zamierzasz płakać tu cały czas? - Starał się nie patrzeć w moją stronę. Wiedział, że to by mnie peszyło?
- Zamierzam opuścić szkołę.
- Co?! - Wybuchł. - Nie możesz!!
- I tak wszyscy nauczyciele się mnie boją. Szukałam spokojnej szkoły...
- Tak właściwie to po co przyszłaś do szkoły? Szukałaś zamieszania, czy znudziło ci się zabijanie? - Zakpił.
- Zabijanie nigdy mi się nie znudzi. Choć muszę przyznać, że faktycznie miałam dosyć monotonnego życia i dlatego poszłam do szkoły. Tyle tylko, że z każdej kolejnej mnie wyrzucali, albo w ogóle nie dopuszczali. - Westchnęłam i oparłam brodę o kolana.
- Bali się.
- Dokładnie. - Przyglądałam się ścianie naprzeciwko nas. Czułam, że nadchodzi kolejna fala łez. Dlaczego akurat przy nim?!
- MyungSoo jest wściekły... - Zastanawiało mnie po co to mówi.
- Wiedziałeś o wszystkim? O SungJongu?
- Właściwie zastanawiało mnie dlaczego jeszcze nie zostałem zbesztany i zmieszany z błotem. - Zaśmiał się.
- Mimo pozorów nie chowam długo urazy. Szkoda mi młodego... - Poczułam jak dotyka moich zgarbionych pleców.
- Przejdzie mu. Nie przejmuj się. - Westchnął.
- Miłość nie przechodzi. Nie ważne jak bardzo byś się starał, serca nie da się oszukać. Będziesz kochał tą osobę nie zważając na nic. Mam tylko cichą nadzieję, że on pomylił miłość z zauroczeniem. Nie chcę, żeby przeze mnie cierpiał.
- Wiesz.. Wydaje mi się, że MyungSoo cierpi bardziej od niego. Nienawidzi kiedy ktoś krzywdzi jego przyjaciół. Nie ważne w jaki sposób. Musisz mu to po prostu na spokojnie wytłumaczyć, choć... to nie musi być takie łatwe... Może nie wygląda, ale MyungSoo, ten dzieciak, jest strasznie wybuchowy i czasami nie uważa na słowa. Może cię zranić nie wiedząc o tym. Więc proszę w jego imieniu o wyrozumiałość. - Uśmiechnął się.
- Musicie wszyscy od dawna być przyjaciółmi, skoro tak bardzo się o siebie troszczycie. - Westchnęłam i wstałam tyłem do Hoyi. Kolejne łzy, kolejne słabości. - Nigdy nie miałam przyjaciół. Działałam na własną rękę.
- Teraz ich masz. - Złapał mnie w pasie i przytulił od tyłu. - Masz mnie. Zawsze możesz na mnie liczyć. Masz SungJonga. Mimo wszystko, on zawsze ci pomoże. I MyungSoo. W obliczu zagrożenia zrobi wszystko nie zważając na własne urazy. - Podniósł rękę i wytarł moją twarz. - Licz na nas.
- Nauczyłam się nie ufać ludziom. Proszę o pomoc tylko i wyłącznie w czasie potrzeby. Więc nie czekaj z niecierpliwością aż coś powiem. - Uśmiechnęłam się. - To może nigdy nie nastąpić.
- W pierwszej kolejności posługujesz się gangiem?
- Zgadłeś. - Westchnął.
- Proponowałaś SungJongowi dołączenie, prawda? Po co? To zwiodło go jeszcze bardziej..
- Było mi go żal. Sprawa z SungGyu... - Chciałam oswobodzić się z coraz czulszego uścisku Hoyi ale mocno mnie trzymał. - Co robisz?
- Zostańmy tak jeszcze chwilę. - Zaśmiał się. - Nigdy się nie tuliłaś w ten sposób?
- Hoya masz mnie natychmiast puścić!!! - Przeraziłam się. Zaczęłam się wyrywać i wiercić. Kiedy już pokonałam Hoyę - albo to on po prostu mi odpuścił - przyparł mnie do ściany i spojrzał prosto w oczy.
- Chciałbym, żebyś na mnie polegała. Nie rań już więcej osób, dobrze? SungJong wystarczy. - Sapnął i odszedł. Byłam oniemiała. Oczy Hoyi... i w ogóle on... To było przerażające. Bałam się go...
Zsunęłam się po ścianie w dół. Usiadłam na podłodze. W końcu przestałam płakać, choć nadal było mi smutno.
Kolejnego dnia wcześnie wyszłam do szkoły. Czekałam przed wejściem na MyungSoo, żeby porwać go na pogawędkę. Cóż... Zaczęło się nieciekawie, bo kiedy tylko mnie zobaczył, odwrócił wzrok. Podeszłam do niego, ale mnie ominął. Złapałam więc go za rękę.
- Yaah!! Jak długo masz zamiar zachowywać się jak dzieciak?!
- Nie drzyj się. Ludzie się gapią. - Mruknął ponuro.
- Niech się gapią. Porywam cię. Musimy pogadać.
- Nie mam nic do powiedzenia. - Stawiał opór.
- W takim razie posłuchasz sobie mojego monologu. Nie mam zamiaru ciągnąć tego. Chcę ci wszystko wyjaśnić, choć według mnie powiedziałam już większość.
- Czemu się tak wysilasz? - Spojrzał na mnie.
- Nie chcę prowadzić kłótni, a co więcej wojen z przyjaciółmi. - Uśmiechnęłam się lekko. - Więc jak? Porozmawiamy?
- Niech ci będzie. - Westchnął. Poszliśmy nad rzekę. Usadowiliśmy się na soczystej, zielonej trawie. Zaczęło się. Strach opanował mnie całą. Dlatego, że nie byłam pewna czego oczekiwać. Co mi odpowiesz MyungSoo..?
- Więc.. - Zaczęłam. - Mam nadzieję, że masz pojęcie tego, że nie chciałam skrzywdzić młodego. Miłość do mnie jest nierealna, ponieważ jestem brutalnym człowiekiem. Lubię dominować, więc w związku damsko - męskim ... Sam rozumiesz. Oczywiście nie gustuję w dziewczynach!! Po prostu trzymam dystans.
- Chyba za gwałtownie zareagowałaś na jego wyznanie. I to była sól dosypana do rany. Teraz nie wychodzi z domu i płacze.
- Chcesz, żebym go odwiedziła? - Spojrzał na mnie.
- Czy to dobry pomysł..?
- Sama nie wiem... Pocieszę go i mu wytłumaczę. Mam nadzieję, że nie będzie źle odbierał moich słów. Będę stanowcza, aczkolwiek postaram się dobrać delikatne słowa. Tak będzie dla wszystkich najlepiej.
- Chodźmy razem. Zaprowadzę cię, bo pewnie nie wiesz, gdzie dokładnie mieszka. - Uśmiechnął się i wstał. Hmm.. Ta rozmowa była krótsza niż myślałam. Powędrowaliśmy pod wysoki wieżowiec. Weszłam do środka. Zapukałam do beżowych drzwi na 13 piętrze. Otworzył zapłakany chłopak. Miał podpuchnięte i podkrążone oczy. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co ty tu robisz..?
O matko ja nie zniosę ani jednej łzy więcej z oczu mojego skarba!!
OdpowiedzUsuńBłagam nie skazuj go już na cierpienie niech się ułoży bo mi serce pęknie z żalu...
I ten straszny Hoya.. :D cóż to mnie zaciekawiło..